avenarius avenarius
720
BLOG

Klęska Soboru Watykańskiego II, czyli to se ne vrati!

avenarius avenarius Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Sobór Watykański II jest jak Konstytucja 3-go Maja. Genialny, jeśli chodzi o zamysł. Przygotowany (nie do końca demokratycznie) przez odważną mniejszość, wbrew większości. Rozgrywający sie pod okiem chwiejnego i słabego władcy, który z jednej strony "chciałby," ale z drugiej "się boi".

 

I niezdolny powstrzymać nadchodzącej klęski.

 

Zastanawiam się, czy przypadkiem tytuł nie przyciągnie przedsoborowców i tradycjonalistów, jakich na Salonie24 pełno. Jeśli tak, to zapewniam, panowie, że nie macie tutaj czego szukać! Jestem do bólu przeciwny ideom wskrzeszania katolicyzmu przedsoborowego. Wiek XIX-ty jest moim zdaniem wiekiem wspaniałym, jeśli chodzi o kulturę Zachodu, ale zarazem wiekiem tragicznym, gdy chodzi o Kościół Katolicki. Papieże, z charakterystycznym opóźnieniem i Ewangelią na ustach, kopiowali w istocie bezkrytycznie wzorce XVIII-wiecznego państwa absolutystycznego w czasie, gdy właśnie cała Europa z absolutyzmem się rozprawiała.

Ci, którzy sadzili, że trzeba się z nim rozprawić równiez w Kościele byli nazywani modernistami. I potępiani z pasją typową dla władców wierzgających przy bolesnej operacji, jaką zawsze jest odrywanie ryja od koryta. Ale to właśnie moderniści lub ich intelektualni potomkowie tworzyli Sobór. Przez całe lata wierzyłem, że był to początek nowej światłej epoki Koscioła. Teraz myślę, że nie.

Kościół w nowoczesnym świecie czeka "klęska" podobna do tej, która czekała anachroniczną Rzeczpospolitą szlachecką. Sobór miał to powstrzymać, ale nie powstrzyma. Po pierwsze był jednak zbyt mało radykalny, po drugie w niektórych punktach radośnie naiwny. A po trzecie - tak jak Konstytucja doczekała się Targowicy, tak sobór doczekał się Lefebvre'a.

Klęska jednak, wierzę, może być zbawienna.

Popatrzcie na patriotę XVIII-wiecznego. Za czym on tęsknił? Żeby świat się NIE ZMIENIAŁ. Żeby mógł jak zawsze lać chłopa po mordzie i gonić go do pracy na roli. Żeby mógł imprezować na sejmach konwokacyjnych i elekcyjnych. Żeby równie zyskowny był dla niego handel zbożem, jak był dla dziada i pradziada. I - nade wszystko - żeby się nie musiał z nikim i z niczym liczyć, żeby był królem w swoim małym świecie.

A teraz porównajcie go z patriotą polskim sto lat później, który posyła syna na politchnikę do Zurychu, który zakłada szkoły dla wiejskich dzieci, osusza bagna, buduje cukrownie, leczy chłopów. Którego marzeniem jest nie to, żeby się nic nie zmieniło, ale żeby Polacy mieli właśnie w tym zmieniającym się świecie swój udział. I udało się! W 1918 roku - DZIĘKI ZABOROM!!! - mieliśmy ludzi, którymi można było zbudować w pełni nowoczesne państwo. Nadęte i tępe szlachciury z czasów saskich nigdy by nie były do tego zdolne.

 

Podobnie w Kościele. Głupkowate marzenia o powrocie do czasów, kiedy się papieża całowało w trzewik i klęczało na audiencji; kiedy duchowni nosili te wszystkie klamerki przy bucikach, tonsurki i inne duperelki, kiedy liturgia była niezrozumiała i przez to - rzekomo! - święta, są jak marzenia saskich waszmościów. Koniec się zbliża, mości panowie! To se ne vrati!

Niestety, drodzy soborowcy, nie będzie również powszechnie szanowanego i słuchanego głosu "Kościoła w świecie współczesnym", który zasiądzie jako demokratyczna i obywatelska instytucja między ruchem Zielonych, a organizacjami feministycznymi. Nie uda się! to znaczy nieuniknioną ceną za deinstytucjonalizację będzie - jak sądzę - marginalizacja. Przynajmniej na polu medialnym i politycznym. Nikt się nie będzie interesował "stanowiskiem Kościoła", kiedy będzie to oznaczało przeświadczenia i intucje obecne wśród małej liczby spotykających się bez rozgłosu ludzi w ramach życia nieznacznej ilości wspólnot.

Kościół po prostu musi wyzbyć się autorytaryzmu i znaleźć tam, gdzie się zaczął - we wspólnotach podstawowych i osobistym doświadczeniu ich członków. To jego niewidoczne medialnie locus naturalis. Nie wykluczam, że stare katedry będą w tym czasie zburzone lub zamienione na muzea, a przeciętny człowiek nie będzie za bardzo kojarzył o kogo dokładnie chodzi, gdy go zapytają o "jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje" (Dz 25,20)

Co i kiedy z tego wyniknie dla świata jako takiego? Nie wiem.

Ale zapytałbym: co wynikło dla świata z istnienia grupy kilkunastu mężczyzn i kobiet w I wieku ne. w biednej podrzędnej prowicji wielkiego Imperium Rzymskiego?

avenarius
O mnie avenarius

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości